Wielki Czwartek... Dla sporej części sfory dzień jak każdy inny, jednak nie dla mnie. Po pierwsze musiałem załatwić jeszcze całą masę spraw związanych z przygotowaniem świąt Wielkanocnych dla sfory a po drugie w mojej rodzinie obchodzenie świąt w mojej rodzinie rozpoczyna się już w Wielki Czwartek. Nie ma to jak pościć przez trzy dni prawda? Nigdy jakoś nie sprawiało mi to żadnych problemów więc i tym razem od rana zabrałem się za wypełnianie tradycji. Co prawda post zwyczajowo obowiązywał dopiero od wieczora ale wolałem zacząć go już rano. Szybko wypiłem szklankę wody i po ubraniu się wyszedłem z komnaty. Przygotowywania miały się już ku końcowi więc dużo pracy nie miałem. W kuchni wszyscy kucharze dwoili się i troili by oficjalna Wielkanocna uczta wypadła pomyślnie. Nad wszystkim pieczę trzymała moja matka, która pilnowała by każdy pies mógł zjeść potrawy z swojego rodzinnego kraju i zgodne z rodzinną tradycją. Podczas wizyty w kuchni siedziałem cicho jak mysz pod miotłą, byleby tylko królowa matka mnie nie zauważyła. Wolałem nie pokazywać się jej na oczy by nie musieć pomagać kucharzom. Nie raz zdarzało mi się to w wcześniejszych latach jednak w tedy nie byłem ani następcą tronu anie tym bardziej alfą. Całe szczęście inspekcję w kuchni udało mi się przeprowadzić nawet na sekundę nie pokazując się matce więc spokojnie udałem się na inspekcje kolejnych pomieszczeń. Nagle znikąd pojawił się przede mną jeden z kucharzy.
- Panie królowa matka wzywa Cię do siebie.- Powiedział skłaniając się. W duchu westchnąłem ponieważ wiedziałem, że jednak nie uda mi się uniknąć pomagania w kuchni. Po dotarciu do pomieszczenia cierpliwie wysłuchałem reprymendy od matki po czym zająłem się wyznaczonymi mi pracami i niemal do końca dnia zagniatałem ciasto na placki, obierałem jajka na sałatki, kroiłem warzywa lub patroszyłem ryby. Praca skończyła się około osiemnastej, kiedy to trzeba było iść na kilkugodzinne nabożeństwo. Do swojej komnaty wróciłem około północy, wziąłem szybki prysznic i wypiłem szklankę wody po czym poszedłem spać. Rano znowu zadowoliłem się jedynie szklanką wody i ruszyłem dokończyć pracę w kuchni. Co prawda bolały mnie wszystkie mięśnie jednak jak mus to mus prawda? Po południu wedle zwyczaju znowu było nabożeństwo ciągnące się przez kilka godzin. Wreszcie przyszła Wielka Sobota i na dzień dobry świecenie pokarmów. Ciekawe może okazać się to, że wedle naszej tradycji nie czekamy z ich zjedzeniem do następnego dnia, ale już tego samego. Po śniadaniu w gronie rodziny poszedłem na cmentarz porozmawiać chwilę z Mirczą i zanieść mu część jedzenia. Znowu obudził się mój zły humor ale Gales szybko go przepędził sprowadzając całą sforę w odwiedziny. Nie wypadało przecież żeby Alfa czymś się martwił lub smucił. Zawsze miał być idealny. W niedzielę po kolejnym strasznie długim nabożeństwie około południa rozpoczęła się wspaniała uczta. Wszyscy świetnie się bawili.
Zaliczone
452 słowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz