czwartek, 29 marca 2018

Od Vlada Konkurencja#5

Wielkanocny wyścig... Bezpardonowo zostałem zmuszony do wzięcia w nim udziału. Gales mnie zapisał i już nie było innej opcji a jedynie w nim wystartować. Ustawiłem się na starcie, który miał miejsce w zamku i wyruszyłem w drogę. Trasa wyścigu prowadziła najpierw przez cmentarz. Oprócz porozrzucanych wszędzie jajek, narzędzi i kwiatów nie było na nim żadnych przeszkód. Kolejnym punktem na trasie był las. Las, jak to las wiadomo co jakiś czas występował jakiś powalony pień, czasem jakaś dziura w ziemi, przez którą trzeba było przeskoczyć. Tutaj, tak samo jak na cmentarzu była cała masa jajek w różnej formie: przywiązane do drzew na sznurkach, porozkładane na ziemi i konarach drzew czy też na krzewach. Uśmiechnąłem się na samą myśl o tym ile roboty będzie miała ekipa sprzątająca. Porozkładać dekoracje oczywiście jest łatwo ale ze sprzątaniem zawsze są jakieś problemy. Po opuszczeniu lasu dotarłem do jeziora. Trasa wyścigu prowadziła przez jego środek, więc musiałem szybko wykombinować jak dostać się na drugi brzeg. Z jednej strony mogłem je obejść dookoła jednak zajęło by mi to strasznie dużo czasu. Mogłem spróbować przepłynąć wpław jednak nie miałem pojęcia czy dam radę to zrobić. W końcu postanowiłem zbudować tratwę. Szybko zebrałem potrzebne materiały i szybko połączyłem tworząc improwizowaną tratwę. Nie wyglądała ona może zbyt dobrze ale co tam. Ważne żeby spełniła swoje zadanie. Zepchnąłem ją na wodę i wskoczyłem na nią. Całe szczęście utrzymywała się na wodzie i mogłem bezpiecznie dotrzeć na drugi brzeg. Niestety jak wiadomo zawsze coś musi pójść nie tak. Mniej więcej w połowie jeziora moja improwizowana tratwa uderzyła w coś i zaczęła się rozpadać. Nie myśląc wiele wskoczyłem do wody i zacząłem płynąć do brzegu. Kiedy już wyszedłem z jeziora i obejrzałem się za siebie nie mogłem uwierzyć własnym oczom. W miejscu zatonięcia mojego środka transportu pływała wielka ryba, która beztrosko pożerała resztki tratwy. Nie miałem pojęcia, że w tym jeziorze żyją takie olbrzymy. Ryba bez problemu mogłaby pożreć niejednego członka sfory w całości. Postanowiłem, że po zakończeniu wyścigu wyślę do jeziora jakąś grupę, która pozbędzie się zagrożenia, a przy okazji dostarczy wspaniałą potrawę na świąteczny stół. Po chwili oderwałem się od przyglądania się rybie i pobiegłem dalej. Kolejnym punktem do odwiedzenia były góry. Tym razem nie było żadnych przeszkód, tylko znowu cała masa jajek. W końcu dotarłem do linii mety, która tak samo jak start była na zamkowym dziedzińcu. Byłem strasznie ciekawy tego jak mi poszło i jak inni poradzili sobie w wyścigu, tak samo jak tego jakie mieli podczas niego przygody.
Zaliczone
410 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz