Mój syn wziął do niewoli kolejnego dowódcę. Byłem pod wrażeniem jego wyczynu i samotnego wyjścia do obozu wroga jednak bura i tak nie mogła go minąć. Sorcier przyszedł do mojego namiotu z samego rana po czym ukląkł przede mną.
- Zachowałeś się bardzo nieroztropnie. Twój postępek jest godny nagany, mógłbym porównać Cię do Bajazyda, który tak nierozważnie próbował nas szpiegować...- Usiłowałem przybrać surowy wyraz twarzy jednak słabo i to wychodziło.-
- Ojcze wybacz mi... - Wyszeptał Sorcier kuląc się w sobie. Może jednak zacząłem trochę za ostro?
- Jednakże jestem z Ciebie dumny. Mimo wszystko przygotowałeś odpowiedni plan i wykonałeś go z bardzo dobrym skutkiem. Nie pozwoliłeś by zauważyła Cię większa grupa osób a jedynie twój cel. Brawo.- Pochwaliłem go po czym wstałem z mojego krzesła, podszedłem do niego i postawiłem na równe nogi. Sorcier uśmiechnął się szeroko i przytulił do mnie, czego raczej nie robił od kiedy skończył rok.
- Dziękuję tato.- Powiedział wciąż szczerząc się z radości. Poklepałem go po plecach i również uśmiechnąłem się.
- Wracamy na pole bitwy. Trzeba poprowadzić ostatnią w tym miejscu. Jutro podzielimy wojsko między dowódców i rozdzielimy się. W ten sposób również armia Mehmeda będzie musiała się rozdzielić co wcale w ich przypadku łatwe nie będzie. Mniejsze grupy będzie nam łatwiej zniszczyć bez zbędnych ofiar.- Objaśniłem mu mój plan na co Sorcier skinął głową.
<Sorcier?>
222 słowa
Akceptacja!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz