środa, 25 kwietnia 2018

Od Pechy Woman CD Vlada - Postać Miesiąca

- Przyjechał goniec — krzyczał Vladowi do ucha jeden z doradców, próbując go obudzić, jednak bezskutecznie. Dopiero po kilku minutach alfa otrzeźwiał i poszedł wraz ze strażnikiem na spotkanie przybyszowi. Beta, który teraz przejął stery, powiedział, że do powrotu Vlada uznaje zebranie za zakończone. Wszyscy rozeszli się, każdy w swoją stronę. Ja postanowiłam wrócić do swojego biura i zająć się papierami, w których znajdowało się coś odnośnie do zaopatrzenia. Poszłam korytarzem, aż do odpowiednich drzwi i już miałam wejść do środka, gdy przerwał mi jakiś głos.
- Pani, Alfa prosi Cię przed zamek — ukłonił się jeden z gwardzistów, po czym stanął, czekając, by mnie odprowadzić.
- Dobrze, już idę — zapewniłam i pod zupełnie zbędną, jednoosobową eskortą, ruszyłam ku wrotom wejściowym. Powolnym krokiem, który i tak niósł się po całym korytarzu, w końcu dotarłam do wyjścia. Gdy gwardzista otworzył drzwi, pewnym krokiem wyszłam na zewnątrz. Mój wzrok przykuł jeździec na wielbłądzie. Był to wilk afrykański, z pyskiem owiniętym białą chustą z wizerunkiem czarnego orła, symbol mojego rodu. Przyjrzałam się uważnie obliczu jeźdźca i stanęłam jak wryta, a moje ciało zesztywniało, jakby w jednej chwili uszło z niego wszelkie życie.
- Orfeusz — powiedziałam, prawie całkowicie opanowując już sztywność ogarniającą całe moje ciało i dygając delikatnie.
- Peachy — odparł mój brat, kiwając głową w trochę luźniejszej wersji ukłonu. Wilk zasiadł z wielbłądziego grzbietu i złapał swojego wierzchowca za uzdę.
- Vlad, jeśli nie miałbyś nic przeciwko, na jakiś czas zabrałabym naszego gościa, do mojej komnaty — zwróciłam się do alfy.
- Nie mam nic przeciwko — uśmiechnął się Vlad. Skinęłam w podziękowaniu głową, po czym zwróciłam się do stojących obok służących.
- Odprowadźcie wielbłąda do mojej stajni i zaopiekujcie się nim — zakomenderowałam, po czym u boku Orfeusza ruszyłam do swojej komnaty.
- Co cię tu sprowadza bracie? - spytałam, gdy znaleźliśmy się w środku.
- Nie będę owijał w bawełnę, mamy kłopoty — oznajmił prosto z mostu wilk.
- Jakie? - spytałam zdziwiona. Przecież dotąd moje rodzinne stado nie miało żadnych, nawet najmniejszych kłopotów.
- Później ci wytłumaczę, teraz proszę, chodź ze mną — mówił mój brat z nutką niepokoju w głosie.
- Gdzie? Przecież jestem tu gammą, nie mogę ot, tak porzucić swoich obowiązków — rzekłam.
- Jak to gdzie, do Egiptu, to zajmie chwilę, proszę — błagał mnie Orfeusz.
- Dobrze zobaczę, co uda mi się zrobić — westchnęłam. - Pójdę porozmawiać z alfą, a ty w t tym czasie możesz się wykąpać i przespać. Tu jest łazienka, a tu masz kanapę — wskazałam kolejno na drzwi i mebel.
***
Na czas mojej nieobecności, moje obowiązkiem przejął Corynth. Wraz z bratem dojeżdżaliśmy już do terenów sfory. Chroniło je silne zaklęcie dekoncentrujące, więc na naszych terenach nikt obcy nie mógł jej dostrzec. Z tego powodu w watasze nie uznawało się wygnańców, bo żadnym sposobem nie da się zepsuć magicznej więzi łączącej danego wilka z danym terenem, a co za tym idzie znowu wyczulić na zaklęcie dekoncentrujące i ukryć mieszkające na niej wilki. Siedziałam na biegnącym wielbłądzie, tuż za Orfeuszem, ale nie czułam wstrząsów, bo zwierzęta te były specjalnie wyhodowane przez plemiennych hodowców dla rodziny rządzącej.
- Gdzie idziemy? - spytałam zdziwiona, że omijamy plemienną osadę.
- Nikt nie może się dowiedzieć, że tu jesteś. Ojciec zabiłby cię za zdradę — westchnął wilk.
- Czyli wolna wola to dla niego zdrada? - powiedziałam z przekąsem.
- Jak widać tak, przecież wiesz, jaki jest ojciec – znowu westchnął.
- To, co w takim razie mamy zrobić? Co się w ogóle stało? – wypytywałam.
- Ojciec nie może się o tym dowiedzieć, ale majstrowałem przy zaklęciu dekoncentrującym. Jak chyba wiesz, mieszkamy pod ledwie widzialną kopułą z żywej materii, która chroni nas przed zainteresowaniem i wzrokiem istot, które pochodzą z zewnątrz. Miałem wrażenie, że przez moje liczne wycieczki poza tereny watahy bariera osłabła, więc podjąłem próbę naprawienia i udoskonalenia jej. Niestety podczas umacniania jednego z jej fragmentów, ten nie wytrzymał i pękł. Deharmonizacja silnego czaru, zwyciężającego czas, umysł i przestrzeń, istniejącego w siedmiu wymiarach, stworzyła zagięcie w czasoprzestrzeni. Uznajmy kosmos za wielką płaszczyznę, a ten pradawny czar za jeden z jej filarów. Gdy zaklęcie zaczęło się burzyć, jej część straciła podparcie, oczywiście nie dosłownie, najzwyczajniej w świecie oddziaływanie czaru na tę płaszczyznę zmniejszyło się, więc ta zagięła się w pół, stykając ze sobą dwa fragmenty siebie. Nie mogły one tak współistnieć, więc stworzył się między nimi tunel, czyli zagięcie czasoprzestrzeni. Ten tunel, chcąc znaleźć podparcie, został przyciągnięty przez tą właśnie wyrwę w czarze. Ale to nie wszystko. Co gorsza, ze środka wyleciały czarne kule, ruszającej się materii. Większość z nich przedostała się przez barierę, ale z jakimś cudem dwie zostały w środku. Zaczęły się powiększać, aż w końcu uformowały dwie istoty, fenka i zebrę o magicznych właściwościach. Po pierwsze lisek pustynny posiada skrzydła, na których siedzą ptaki, po drugie zebra może unieść kilka z czarnych pasów i mimo przerw w nich widniejących, użyć ich jako narządy lotu. Ponadto może zniknąć, pozostawiając widoczne jedynie pasy, właśnie tego koloru, co oznaczałoby, że nie są one jej fragmentem, ale osobną istotą zniewoloną przez jej umysł, a to nie wróży dobrze. Zebra zabiła już wielbłąda, na którym jechałem, a działo się to w nocy, gdy jedyne widoczne, czarne pasy, maskował mrok. Nie byłem świadkiem innych brutalności, do których się dopuściła ani niczego, za czym stał fenek, ale spodziewam się, że może być tego więcej. Chociażby zaginęła delegacja, która została wysłana do innego plemienia, choć jego władca utrzymuje, że poselstwo zostało bezpiecznie odesłane w drogę powrotną z eskortą – wytłumaczył Orfeusz.
- Mam je zabić? – spytałam zdziwiona. – Od tego jest wojsko.
- Ale to właśnie ty, w dzieciństwie odznaczałaś się darem rozumienia uczuć, myśli i zachowań innych istot – powiedział z przekonaniem wilk.
- No dobrze, możesz mi pokazać, gdzie znajduje się ta twoja czarna dziura? – westchnęłam.
- Nie czarna dziura, zagięcie czasoprzestrzeni. Czarna dziura to coś zupełnie innego. Według teorii Alberta Einsteina, w silnym polu grawitacyjnym, jakie posiada czarna dziura, czas płynie wolniej niż w słabym. W polu tym wszystkie procesy ulegają spowolnieniu z punktu widzenia obserwatora, a silne pola grawitacyjne powodują zmianę geometrycznych własności przestrzeni, co oznacza, że np. suma kątów w trójkącie nie równa się 180 stopni. Czyż to nie niezwykłe? Czas i przestrzeń tworzą zakrzywiającą się czterowymiarową czasoprzestrzeń. Siła grawitacji na powierzchni gwiazdy osiąga nieskończoną wartość, a kiedy rozmiary ciała zbliżają się do promienia grawitacyjnego, grawitacja zmierza do nieskończoności. W tej sytuacji nie może zostać zrównoważona przez skończone ciśnienie, więc ciało nieuchronnie musi się zapaść do środka, co prowadzi do powstania czarnej dziury. W jej pobliżu czas zaczyna biec coraz wolniej. Wspaniałe prawda? – zachwycał się Orfeusz.
- Tak, tak. Wspaniałe. Ale chyba miałeś mi pokazać, gdzie jest ta czarna dziu… znaczy zagięcie czasoprzestrzeni – przypomniałam. - O, jasne. Tylko że tunel się zamknął albo oddziaływanie czaru zmieniło się i odepchnęło go na swoje miejsce, do kosmosu. Jeśli się zamknął, oznaczałoby to, że nie należy tych istot zabijać, bo równoważą wyrwę w czarze. Trzeba je tylko unieszkodliwić! – rozmyślał.
- Doskonale, tylko gdzie był ten tunel – zaczynałam się już irytować.
Podobny obraz- Już tam idziemy – powiedział i popędził wielbłąda. Już po niedługim biegu, oczywiście zwierzęcia, a nie naszym, znaleźliśmy się na miejscu. Zeszłam z wielbłąda i spojrzałam na wyrwę w czarze. Leżał tam ledwo dostrzegalna czarna materia, która wyglądała jak plazma. Była jednak materialna i nie uszkadzała łap. Podniosłam ją i położyłam trochę dalej, na piasku. Stworzyłam z niej krąg, w którym mogłaby stanąć zebra i postanowiłam załatwić to, jak prawdziwa szamanka, którą zresztą byłam.
- Kuroi zebura, kurayami no hikari, koko ni kite, akuryō o kaihō shi nasai. Kuroi zebura, kurayami no hikari, koko ni kite, akuryō o kaihō shi nasai. Kuroi zebura, kurayami no hikari, koko ni kite, akuryō o kaihō shi nasai. – zaczęłam powtarzać słowa niczym mantrę, w języku mnichów, którzy wymyślili to zaklęcie. Po chwili zobaczyłam jak mknące w powietrzu, czarne pasy, zmuszone niewidzialną siłą zbliżają się do środka kręgu. W środku zebra w pełni się zmaterializowała. Była uwięziona wewnątrz kręgu. Szarpała się, ale nie mogła nic zrobić. Podeszłam do niej i położyłam jej rękę na czole. Wtedy usłyszałam w głowie szum. Dostrzegłam bose stopy, biegnące przez pogrążony w nocnym mroku las. Ciszę rozdarł ryk, któremu akompaniowało zmęczone sapanie. Wszystko to trwało ledwie sekundę. Następnie w mojej głowie pojawił się upiorny, czarno biały obraz, który wyglądał jak żywy „Krzyk” Edvarda Muncha. Kolejny obraz urwał się po ledwie sekundzie. Mnóstwo takich mrocznych klatek przemykało mi w głowie przy akompaniamencie upiornych dźwięków. Nagle wszystko urwało się i padłam zmęczona na ziemię. Wszystko już grało. Byłam na pustyni, a przede mną stała zebra. Wyszła powoli z kręgu i trąciła mnie nosem. Poprzednio chciała mnie zabić i gdyby nie krąg z pewnością by to zrobiła. Schyliła głowę, złożyła skrzydła i przyklęknęła, jakbym chciała, żebym jej dosiadła. Wiedziona instynktem dosiadłam jej. Zebra momentalnie rozłożyła skrzydła i wzbiła się w powietrze.
- Nie martw się o mnie! – krzyknęłam tylko do Orfeusza, po czym odleciałam w dal. Gdy znaleźliśmy się w najwyższym miejscu kopuły, zebra zawisnęła w powietrzu. Przed nami w tej samej pozycji znajdował się skrzydlaty fenek.
- Watashi no yūjin, hikari ni dete, anata no kyōdai no joō ni atama o sagete kudasai. Anata wa kesshō kara umaremashita – zaczęłam nucić. Lisek pustynny, który wojowniczo kłapał zębami, momentalnie zastygł. Począł opadać, a chwilę później zajaśniał światłem i ponownie wzniósł się w powietrze. Przyleciał obok mnie, momentalnie pozwalając przejąć nad nim kontrolę. Poczułam, że połączyłam się z nim umysłem, tak samo, jak z zebrą. Spotkałam magiczne stworzenia, zyskałam towarzysza i wierzchowca. Uratowałam wiele istot przed śmiercią z łap i kopyt tej dwójki, więc mogłam wracać. Gdzie? Nie do plemienia. To nie był już mój dom. Gdzieś tam, w Rumunii, czekała na mnie rodzina, sfora. Spięłam zebrę nogami i na jej grzbiecie, z fenkiem u boku, wyleciałam spod kopuły. Rumunio, powracam.
<Vlad? Pozwoliłam sobie pobawić się w sc-fi jeśli chodzi o te zagięcia czasoprzestrzeni, tworzą się na zupełnie innej zasadzie, ale w życiu nie ma przecież czarów>
1602 słowa
+Peachy zdobywa wierzchowca i towarzysza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz