Walki szły coś za łatwo. Nie podobało mi się to. Dobra zgoda moi wojownicy są dobrze wyszkoleni jednak nie przypuszczałem żeby szło im aż tak dobrze tym bardziej z janczarami Mehmeda. Wtedy właśnie nagle oprzytomniałem. Szybko rozejrzałem się po polu walki nie dostrzegając ani jednego charakterystycznego munduru janczarów. Nie było ich na polu walki. To dlatego tak dobrze szło. Rozejrzałem się dookoła. Od wschodu były mokradła w których bardzo łatwo można było ugrząźć. Atak zza naszych tyłów był niemożliwy ponieważ w rezerwie mieliśmy jeszcze dwadzieścia tysięcy wojowników przysłanych przez władców Amarsin. Jedynym logicznym wyjściem była próba ataku od zachodu.
- Mihnea weź dwa tysiące wojowników i jedź na tamto wzgórze. Sprawdź czy nikt nie próbuje nas podejść.- Wydałem rozkaz synowi, który natychmiast go wykonał ciesząc się przy tym jak kilkumiesięczny szczeniak. Wpatrywałem się z napięciem w odjeżdżający oddział aż do czasu kiedy znalazł się on na wzniesieniu. Nagle zza wzgórza wybiegła cała masa janczarów.
- Za mną!- Ryknąłem na całe gardło i ruszyłem w stronę wzgórza, na którym mój syn musiał zmierzyć się z kilkunastoma tysiącami najlepiej wyszkolonych wojowników Imperium Osmańskiego. Dotarliśmy na miejsce z odsieczą właśnie w odpowiednim momencie by uratować życie Mihnei. W biegu chwyciłem nieprzytomnego syna i jednocześnie usiłowałem zlikwidować zagrożenie ze strony janczarów.
- Rin zanieś wiadomość do korpusu medycznego, że następca tronu został ranny. Niech przygotują się na opatrywanie wojowników.- Poleciłem mojemu posłowi.
<Rin?>
229 słów
Akceptacja! Dostajesz zezwolenie na zabicie lub wzięcie do niewoli dowódcy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz