poniedziałek, 30 kwietnia 2018

Od Rin CD Vlada

- Giorgi zgadzam się na twój plan. Rin Kagamine będzie Ci towarzyszyć. Poprowadzicie atak na tyły naszego przeciwnika - Vlad zwrócić się do mnie. Kiwnęłam głową i zaczęłam natychmiast przygotowywać się do natarcia na nieprzyjacielskie wojska. Sprawdzałam stan zniszczenia moich rzeczy, również przytroczyłam sobie nową broń do pasa. Teraz po dwóch stronach talii miałam sztylety, jeden pamiątkowy, drugi jakiś zwykły, jedynie z lekkimi zdobieniami w kształcie smoków. Ten drugi był o dziesięć centymetrów dłuższy. Jako żołnierz pod rozkazami Vlada III muszę się przecież dobrze prezentować. Po kilkunastu minutach oboje razem z Giorgim byliśmy gotowi do drogi. Opuściliśmy bezpieczne okolice namiotu medycznego i skierowaliśmy się w stronę potencjalnego miejsca spotkania ze zbiegłymi dezerterami wojska Mehmeda. Okazało się, że wierzchowiec Giorgiego siedział sobie najspokojniej w świecie za najbliższym zakrętem, ukryty w gąszczu drzew.
- Będzie szybciej jak pojedziemy zamiast ich - powiedział mój towarzysz. Nie mogłam nie przyznać mu racji. Jednym ruchem znalazł się w siodle - Musisz jechać ze mną, nie mam kolejnego wierzchowca - znieruchomiałam. Przez ułamek sekundy patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Ale po tym krótkim czasie przewróciłam oczami i usiadłam na nim w siodle. Trzymałam się jedynie dzięki utrzymaniu równowagi. Na szczęście, droga nie była zbytnio wyboista, jedynie dwa razy w panice złapałam się tyłu siodła. Nie mam pojęcia ile czasu minęło. Może kilka godzin? W każdym razie słońce chyliło się już ku zachodowi. Właśnie w tym czasie ujrzeliśmy zbuntowanych janczarów, również na wierzchowcach, który szybko przemieszczali się w naszą stronę.
- Na rozkaz króla, atak na tyły resztek wojsk Mehmeda! - zawołałam głośno by każdy na pewno mógł mnie usłyszeć. Z okrzykiem wojennym janczarzy skierowali się w ową stronę. Kiwnęłam głową w ich stronę, dając znak Giorgiemu by ich wyprzedził. Swoją drogą... jakim potworem trzeba być, żeby na wojnę wysyłać własnego ojca? Zrozumiałabym, gdyby Mehmed jeszcze pojawił się osobiście, ale... nie zrobił tego. Tak samo. Ten cały Murad, również nie jest lepszy. Kto normalny wysyła własnego wnuka do obozowiska nieprzyjaciela, podczas gdy jest wiadomo, że trwają polowania na dowódców i taki syn sułtana działa tylko jak płachta na byka. Pff, cała rodzina jakaś dziwna.
W międzyczasie, gdy ja tak rozmyślałam nad tym, ile moralności i człowieczeństwa zostało Mehmedowi i Muradowi, dojechaliśmy na miejsce. Nikt nie zwrócił na nas uwagi, w końcu oddział janczarów, pewnie myśleli, że przyszli z pomocą. Stanęliśmy kilkaset metrów za ostatnim rzędem walczących. Odczekałam kilka minut. Gdy widziałam, że potęga sułtana chyli się ku upadkowi trąciłam lekko Giorgiego, by ten dał znak do działania. Tak też się stało. Mój towarzysz głośno krzyknął na znak ataku. Rozjuszeni janczarzy popędzili wierzchowce, by te z całą prędkością natarły na wojska wroga. Podniosłam się w siodle, chwyciłam się ramienia Giorgiego i przykucnęłam na swoim niedawnym miejscu siedzenia. Po chwili z całej siły wyprostowałam  nogi, wyciągnęłam oba sztylety w tym samym czasie, co zeskoczyłam z wierzchowca. Gdy moje nogi znalazły się na ziemi, zaczęłam biec. Szybkimi ciosami w szyję bądź w głowę torowałam sobie drogę. Obejrzałam się na ułamek sekundy do tyły, by sprawdzić jak sobie radzi Giorgi i reszta janczarów. Byli kilka metrów dalej ode mnie. I ten ułamek sekundy wystarczył, by coś rzuciło mnie na ziemię. Obejrzałam się zdezorientowana. W końcu znalazłam mojego oprawcę. Oto przede mną stał Murad II, tak, ojciec sułtana we własnej osobie!
- Skoro tak bardzo chcesz walczyć to proszę... Ale nie tutaj - szepnęłam prawie do siebie, po czym odwróciłam się i zaczęłam biec do tyłu. Nie uciekałam, broń Boże. Jedynie chciałam go wyciągnąć na wolną przestrzeń. Gdy już znalazłam się poza zasięgiem broni moich wrogów obejrzałam się. Murad biegł za mną. Czyli już jasne po kim Mehmed odziedziczył gen głupoty. On również uzbrojony był w dwa sztylety. Rzucił krótszym z nich. Wykonałam szybki unik. Murad podbiegł do mnie, na co ja tylko czekałam. Mocnym uderzeniem wytrąciłam mu sztylet z ręki, zdjęłam hełm ochronny, po czym uderzyłam do łokciem w stroń. Przez te następne kilka sekund Murad walczył dzielnie, dopóki nie osunął się na ziemię, nieprzytomny. Dla pewności, jeszcze dostał rękojeścią w głowę - Kolejny załatwiony - szepnęłam do siebie. Szybko podbiegłam do jakiegoś uciekającego wierzchowca, złapałam go za wodze i wsiadłam na jego siodło. Podobnie jak z pierwszym moim dowódcą, przerzuciłam Murada przede mnie. Pogoniłam wierzchowca do jednego z janczarów, którego doskonale pamiętałam ze spotkania w głuszy, gdy nacieraliśmy na tyły wojsk.
- Powiedź Giorgiemu, że wracam za kilka godzin, muszę coś załatwić w obozowisku. - powiedziałam do niego, on kiwnął głową. Pogoniłam wierzchowca do namiotu medycznego.
(leniwy time skip o kilka godzin)
Po kilku godzinach jazdy, gwałtownie zatrzymałam się przed namiotem medycznym. Popatrzyłam najpierw do środka. Vlada tam nie było. Więc wytargałam nieprzytomnego Murada na wzgórze, gdzie uklękłam przed królem, po czym szybko wstałam.
- Królu, melduję, że atak na tyły został przeprowadzony pomyślnie. Również ojciec Mehmeda, zapuścił się zbyt blisko, więc "niestety" byłam wręcz zmuszona do pozbawienia go przytomności. - powiedziałam kpiąco się uśmiechając przy słowie "niestety". Po czym usłyszałam jak wojownicy gdzieś biorą nieprzytomne ciało Murada.

<Vlad?>

818 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz