Wielkanoc. Czas radości. W mojej rodzinie od zawsze poprzedzona była trzema dniami postu i melancholijnym rozmyślaniom, by zakończyć się huczym świętowaniem przy akompaniamencie radosnych śpiewów, dźwięku dzwonków i skocznej melodii wydobywającej się spod trącego o struny okazyjnie wyciąganych skrzypiec siostrzanego smyczka. Ubiegła Wielkanoc przebiegła w ciężkiej atmosferze, co było winą drugiej z wybranek ojca, z czego pierwszą była moja matka, która męczona ciągłymi wymiotami, nudnościami i brakiem dyspozycji ze strony układu pokarmowego zmarła na skręt żołądka, który nie poddany szybkiej operacji, co w środku lasu nie jest możliwe, jest poważnym zagrożeniem dla życia psa nie zależnie od płci, wieku oraz wcześniejszego stanu zdrowia. Mówiąc druga wybranka ojca mam na myśli moją macochę, Valię, która wpierw pozmieniała mojemu rodzeństwu imiona, na takie, z których wręcz wylewała się wzgarda i kpina. Memu wspaniałemu, młodszemu bratu, Cotty'emu, na którego przeszło zdecydowanie najwięcej labradorzych genów, nazwała Cough, co w dokładnym tłumaczeniu z języka zwanego angielskim znaczyło kaszel, imię mojej starszej, ale odrobinę tępej umysłowo siostrze, które brzmiało nie inaczej jak Tessy, przekształciła, nie wiadomo dlaczego, w miano Tissue, choć jej kręcona sierść typowa dla mudich, swoją fakturą oraz ogólnie rzecz biorąc wyglądem zewnętrznym, ani trochę nie przypominała chusteczki. Ostatnia z rodzeństwa, moja bliźniaczka Dusia, którą nazywałem czasami Duzyjką bądź Duzisią (musicie wiedzieć, że jej imię czyta się przez "z" oraz "j"), została haniebnie przechrzczona na Dung i została tym samym zrównana, zarówno potocznie jak i dosłownie, z łajnem trzody chlewnej. Od pozbawienia mnie pięknego imienia, a mianowicie tego, które kryje się pod literami c, o, r, y, n, t oraz h, najprościej mówiąc miana Corynth, powstrzymała Valię jednie śmierć z moich rąk. Bardzo bałem się jak przyjmie mnie ojciec. Czy zostanę przywitany jak zaginione dziecko, czy jak wygnaniec z domu rodzinnego, którym w rzeczy samej byłem. Ku mojej radości zostałem powitany przez utęsknioną rodzinę z radością. Pozwolono mi pościć oraz świętować Wielkanoc w ich towarzystwie. Przybyłem do nich pierwszego dnia wstrzemięźliwości, z samego rana. Tego samego dnia, ale już wieczorem, po otaczającym nas lesie niósł się śpiew.
Będę śpiewał na cześć Pana
który wspaniale swą potęgę okazał,
gdy konia i jeźdźca
pogrążył w morskiej przepaści
Zaliczone
351 słów
351 słów
dla zainteresowanych tekst pochodzi z Kantyku Mojżesza
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz